poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 5 ,,Czy ktoś mi powie o co chodzi?''

W końcu dojechaliśmy na miejsce. Dom stał bez zmian. W ogrodzie zauważyłam Bradleya. Czemu on jest tu teraz? Co ja zrobiłam? Loui otworzył drzwi od pasażera. Dzięki czemu wysiadłam. Chciał jeszcze zatelefonować do swojej matki, która miała do niego sprawę. Ruszyłam w kierunku domu. Nagle stanął przed mną Brad.
- Gdzie ty kochanie byłaś? Nie wolno olewać mnie. Zapamiętaj to. - Zaczął się do mnie zbliżać. Cofnęłam się, jednak po chwili nie miałam gdzie się cofać. Byłam zła na Louisa, że nie jest tu ze mną.
- Zostaw mnie w spokoju. To koniec tego psychicznego związku. Nikt mi już nie rozkazuję!- krzyknęłam mu w twarz. To był zły ruch z mojej strony bo ten złapał mnie za włosy i chciał pocałować.
- Zostaw mnie!- krzyczałam żałośnie.
- Odwal się od niej!  Słyszysz spierdzielaj!- mój wybawca się odezwał.
- Masz Nowego kochasia?!- widziałam w jego oczach złość.
- Powiedzialem coś! - Odsunął się ode mnie, a ja pobiegłem w stronę Louisa.
- Już dobrze- szepnął
- Dzięki- wydukalam.
- Nie płacz. Nie ma sensu. - Nawet nie wiedziałam, że płacze.
- Chodźmy. Spakuje się i jak najszybciej idziemy stąd.- chłopak tylko kiwnął głową.
Otworzyłam drzwi i weszliśmy do domu nieszczęścia. Zaprowadziłam go do mojego ubogiego pokoju na poddaszu. Miałam tu łazienkę i tą malutką sypialnię. Spod łóżka wyciągnęłam walizkę i dwa pudełka. Do walizki wrzuciłam ciuchy i buty. Dosłownie wszystkie. Pudełka wypełniłam dwiema torebkami i zdjęciami z opiekunką i ciotką. Dołożyłam jeszcze książki i zeszyty. Wyszłam do łazienki po kosmetyki. Je również dalam do walizki. Po jednej godzinie byłam gotowa. Louis cały czas patrzył się jak z szafek ubywa rzeczy. Wzięłam jeszcze laptopa.Wziął ode mnie walizkę i pudełka, a ja ostatni raz zerknęłam na ten pokój. Schodząc na dół usłyszałam rozmowy mojej matki i ojca. Rozmawiali o mnie. Znowu. Gdy już otwierałam drzwi Louisowi odezwała się ona.
- Tak szybko. Nie przywitasz się z mamusią?- kpina
- Widzisz matką może i jesteś, ale nie mamusią. Zostaw mnie w spokoju. - Ona tylko zerknela na pudełka.
Gdy do pokoju wszedł ojciec, Lou się odezwał.
- Ty skur***lu!!  Nie dziwię się, że własną córka ucieka z domu. Jesteś nikim!- krzyczał Louis.
- Ach to ty! Jak będziesz u siebie w domku to pozdrów naiwną rodzinkę! - O co chodzi?- zapytałam. Ci jednak dalej się kłócili.
- Lepiej oddaj mi szybko pieniążki bo dopisze odsetki.
- Czy ktoś mi powie o co chodzi?!- krzyknęłam
- Nie mieszaj się Isa.- powiedział Louis.
Nagle do pokoju jakby było wszystkiego mało wkroczyła Rebeca.
- OMG to Louis Tomlinson jest w moim domu!!!!- wrzeszczala
Ci nadal się kłócili.
- Louis chodźmy już!- próbowałam ich przekrzyczec.
- Ty go znasz!!??!!'- bardziej mówiła to z złością.
- Louis proszę.- chłopak wreszcie mnie usłyszał i się ocknal.
- Ty jesteś nikim!! Jak on może cię lubić skoro jesteś okropnie brzydka i beznadziejna. Jesteś nikim. Zepsułas nam życie. - Tego było już za wiele. Wybiegłam z płaczem, a zaraz za mną Lou.
-Nie płacz. Proszę. Już wiem co czułaś.- mówił to z troską
- Nic nie wiesz!- płakałam jeszcze bardziej.
- Oni są psychiczni.- przytulil mnie.
- Chodźmy już stąd- poprosiłam
- Masz rację- pomógł mi wstać ze schodów. Wsiadłam do auta i płakałam.
- Nici z ekstra dnia, ale odbijemy to w najbliższym czasie.- kurczę czemu nikt mi nie powie co go łączy z moim byłym ojcem?
- Powiedz mi co cię z nim łączy.
- Pamiętasz jak ci wczoraj mówiłem że moja rodzina ma u kogoś długi?- faktycznie
- No i co?
- U twojego ojca mamy te długi. Rozumiesz?- był wytracony z równowagi.
-Przepraszam za niego, pomogę ci to spłacić bo czuję się winna.
- Nie skąd ty? Błagam cię jak ty tam wytrzymywałas?
- Nijak. Mógłbyś mnie zawieźć do ciotki?- zapytałam.
- Oczywiście. To kieruj, jeżeli jesteś w stanie..- zatrzymał auto.
- Ja? Przecież jak będę prowadzić to nie dojedziemy, ale w stanie jestem..- nie kieruje najlepiej.
- Wierzę w ciebie. Dasz radę.
Gdy już zmieniliśmy się miejscami odpalilam samochód i kierowałam się w stronę domu ciotki.
- Dobrze jeździsz. Co ty kłamiesz. - pochwała.
- Nie wiem mam niską samoocenę. 
-Co oni z tobą zrobili. -
Więcej nie rozmawialiśmy. Louis to wcale nie rozpieszczona gwiazdka tylko super chłopak. Nie oceniaj książki po okładce. Tu się zgodzę. Gdybym oceniała po wyglądzie znaczy się po zachowaniu to raczej nie poznałabym Perrie i reszty chłopaków.
- Nie myśl o swojej samoocenie tak źle, to bezsensu.
- Najmniejszego. Dzięki, że byłeś tam ze mną i strasznie przepraszam za ojca.- z czasem staje się bardziej otwarta i więcej mówię.
- To nie twoja wina, że masz za tatusia takiego debila.
- Już jesteśmy. Pomożesz mi z pudłami?
- Jasne.- chłopak wziął bagaże. Ile ja czekałam na osiemnastkę... by wreszcie wyprowadzić się z domu wariatów. Została mi tylko ciotka i wujek. Co ja bym bez nich zrobiła, pewnie wylądowała na ulicy.
Wzięłam do ręki walizkę i zaczęłam się kierować do domu. Tak jakby domu. Loui nie odstępował mnie nawet na jeden krok, wręcz deptał mi po piętach. Nagle drzwi się otworzył, a w nich stanęła ciotka.
- Mówiłam, żeby wcześniej przygotować pokój. Mówiłam, ale jak zwykle miałeś swoją teorię. - krzyczała do męża.- Co tak wcześnie?- dodała.
- Miałam już dość, a nie chciałam zawracać głowy znajomym.- wskazałam na Louisa.
- Nie zawracałabyś. Zawsze jesteś mile widziana u nas w domu. - powiedział marchewkowy. W sumie nie wiem skąd ta ksywka i nie chce wiedzieć. W każdym bądź razie usłyszałam ją wczoraj u jednego z chłopaków i jakoś mi się spodobała.
- Nie zapoznasz mnie z tym przystojniakiem.- Od kiedy ciotki używają takich słów?
- Wię..- nie dokończyłam.
- Od ,,więc'' nie zaczyna się zdania.- stwierdził pan wszystko wiedzący.
- Ok, kujonku. To jest Louis- wskazałam na niego- Louis, a to ciotka Ana.- podali sobie ręce.
- Gdzie to zanieść?- zapytał. No nie powiem, że pudła były lekkie, więc nie dziwie się reakcji chłopaka.
- Przepraszam cię, ale jeżeli mógłbyś je zanieść pod drzwi. Mój mąż ma problemy z kręgosłupem. Później sobie poradzimy. Prawda Is?- Ich rozmowy szczerze to nie interesowały mnie. Może nie wyglądałam na załamaną, ale w środku cała ryczałam. Marzyłam tylko o jednym. Sen. Co prawda nie jestem jakimś pracownikiem co robi po dwanaście godzin na dobę, ale wyjątkowo dzisiaj byłam zmęczona. Po mimo godziny piętnastej.
- Isabella żyjesz?- zapytała ciotka.
- Tak, zamyśliłam się.- dopiero wtedy ocknęłam się. W tym samym czasie dotarliśmy do domu. Ściągnęłam buty i kurtkę, a walizkę odłożyłam do kąta. Louis postanowił, że jednak zaniesie te nieszczęsne pudła do ,,mojego'' pokoju. Dokładnie nie wiedziałam ile jest tych wolnych pomieszczeni. Przypuszczałam, że może dwa.
- W którym pokoju będę mogła się ulokować?- zapytałam. Wiem, że to z mojej strony chamskie, ale co zrobię.
- Zrobię herbatę, a jeżeli chodzi o pokój to do góry po schodach i ostatnie drzwi po lewej.- Ciotka nie jest jakaś stara bo ma czterdzieści dwa lata, a zwyczaj do herbaty nie wiem skąd się wziął.
Szybko weszliśmy po schodach i odnaleźliśmy drzwi. To co tam zauważyłam było pięknym widokiem? Nie, śliczny widokiem.














Ściany w kolorze brązowym, łóżko przy oknie. Puszysty dywan. Pierwsze co zrobiłam to wybiegłam z pokoju. Za rogiem zauważyłam ciotkę.
- Dziękuje, ale skąd meble i to wszystko? - zapytałam
- Gdy twoi rodzice zabronili mi się z tobą spotykać wraz z Alanem stwierdziliśmy, że chcemy mieć dziecko, a dobrze wiesz, że ja go dać nie mogłam. Zaadoptowaliśmy siedemnastoletnią Alice. Na młodsze dziecko nie mieliśmy siły, jeszcze choroba Alana. Alice czuła się tu świetnie, pokochaliśmy ją, jednak właśnie wtedy pojawili się kochający rodzice i zabrali nam ją. Mieszkała tu zaledwie rok..
- Przykro mi. - przytuliła mnie.
- Lepiej idź do swojego przyjaciela bo chyba się nudzi.- szepnęła , a ja zniknęłam w pokoju.
- Zaczynasz nowe, lepsze życie, co?
- Tak. Od dzisiaj będę żyła najlepiej jak potrafię. - westchnęłam.
- Dobra ja się będę zbierał, ale obiecuje, że jutro przyjedziemy z chłopakami i Perrie, a wtedy pojedziemy na małą wycieczkę. Podpowiem ci tylko jedno: Załóż coś wygodnego i ciepłego. - już go nie było widać.
Zostałam wreszcie sama. Co prawda jak wcześniej wspominałam byłam śpiąca jednak chciałam być już rozpakowana, więc wykładałam do szafy ciuchy i na półki różnego rodzaju bibeloty. W trakcie układania weszła ciotka z herbatką. Myślała, że jeszcze zastała Louisa, jednak miała pecha. Powiedziała również o mojej prywatnej łazience. Dzień mimo kłótni stał się wesoły i pełen pozytywów. Zabrałam ze sobą piżamkę i kosmetyczkę i podążyłam do łazienki w celu wykąpania się. Dwadzieścia minut później leżałam na łóżku. Za oknami było już ciemno. To oznaczało tylko jedno, kładę się spać o w miarę normalnej porze. Gasiłam światło gdy dostałam SMS.
Nadawca: Louis
Odbiorca: Isabell
Treść:
Dobrej nocy. Jutro czeka cię dzień z wariatami. Masz pozdrowienia od całej piątki+ mnie. 

Nadawca: Isabell
Odbiorca: Louis
Treść:
Tobie też i przeproś Perrie za moje poranne zniknięcie i pozdrów wszystkich.

Zasnęłam. Jutro będę płakać...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hi :* Miało być jutro, ale macie dzisiaj. <3 Dzięki za wyświetlenia. Rozdział najprawdopodobniej dodam w czwartek? Nie wiem, ale coś koło tego <3 Pozdrawiam i zapraszam do komentowania <3 :*

3 komentarze:

  1. Dzięki :* Myślałam, że nie czytasz, a tu taka niespodzianka :* Pozdrawiam :* <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny, sory, że dopiero teraz komentuje. Głupi Brad, rodzice i Rebbeka. Lou długi u ojca Iz, wogóle czemu on ma długi. Mówiłam, że będą emocje!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki :* Jakbym na początku napisała dlaczego ma długi nie byłoby emocji <3 Wszystko w swoim czasie :*

    OdpowiedzUsuń